Dostałem życzenia noworoczne od francuskiej koleżanki, która przez kilka ostatnich tygodni współtworzyła projekt prezentowany w legendarnym paryskim teatrze „Les Bouffes du Nord”.
To miejsce, które w latach siedemdziesiątych odkrył dla siebie i swoich aktorów Peter Brook. Wnętrze utrzymane w stylu teatrów włoskich było wtedy nieużywane i mocno zdewastowane, ale reżyser postanowił, żeby pozostało właśnie w takim surowym stanie – odarte z wszystkiego, co zbyteczne. Audytorium ogołocone z mieszczańskiego blichtru w połączeniu z nową sceną umieszczoną, na przekór teatralnej tradycji, na poziomie, na którym siedzieli widzowie stało się na kilkadziesiąt lat miejscem fascynujących realizacji Petera Brooka i jego zespołu.
Właśnie słowo „zespół” zaczęło w związku z noworocznymi życzeniami z Paryża krążyć natrętnie w mojej głowie. W obszarze kultury ma ono wiele odległych od siebie znaczeń. Nazwą zespołu określamy zarówno przypadkowo zebraną na jeden raz grupę wykonawców, jak również artystów pracujących ze sobą przez dziesiątki lat, realizujących wspólną wizję, dyskutujących, zrywających ze sobą, zdradzających wspólne ideały albo ortodoksyjnie im wiernych. Pomiędzy tymi biegunami odnajdziemy niezliczone warianty o najprzeróżniejszych odcieniach i kolorystykach.
Spotkać możemy zespoły, w których ktoś, kto ośmieliłby się powiedzieć, że „on tutaj tylko pracuje”, wyleciałby razem z futryną, ale w innych, nikt tak gwałtownej reakcji na pewno by nie zrozumiał, bo przecież zespół to tylko miejsce pracy. Nawet ta skrajnie uproszczona dychotomia pokazuje jak różne mogą być nastawienia do sztuki i jak różne rozumienie sensu jej uprawiania w ramach grupy, czyli zespołu.
Dla kogoś, kto idealizuje sztukę i wierzy w jej metafizyczne, kulturotwórcze lub społeczne znaczenie, nastawienie skrajnie pragmatyczne jest niemal nie do zniesienia. Bardziej niż praca pasują tutaj słowa: misja, powołanie, posłannictwo. Materialny ekwiwalent jest ważny, bardzo ważny, wyjątkowo ważny, ale nie powinien być ani warunkiem ani motorem działania.
Po drugiej stronie mamy stanowisko całkowicie przeciwne, a roszczenia, by działalność artystyczną traktować jako coś więcej niż tylko pracę, uznawane są za szkodliwe, bowiem mogą usprawiedliwiać wykorzystywanie artystów.
Trudno nie przyznać racji, ale od razu widać, gdzie czają się niebezpieczeństwa związane i z jednym i z drugim stanowiskiem, szczególnie gdy zajmowane są w sposób pryncypialny i bezkompromisowy.
W praktyce artystycznej rzadko się zdarza, by udało się sformować grupę ludzi, którzy w stu procentach podzielają te same poglądy, wyznają dokładnie tę samą filozofię, dążą do tych samy celów i działają pchani identyczną motywacją. Może się to zdarzać, ale siła przetrwania takich konstrukcji jest niewielka. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby odgadnąć, że zdecydowanie większą spoistość wykazują organizmy nastawione na zarabianie pieniędzy, chociaż od tej zasady bywają wyjątki.
Pytanie, które już od chwili czai się za rogiem dotyczy tego, czy te postawy mają jakikolwiek wpływ na rezultaty artystyczne, a więc czy zespół ludzi motywowany i scementowany misją da nam coś ciekawszego, niż zespół motywowany w pierwszej kolejności materialnie.
Zadać je można wtedy, gdy o sztuce myśli się jako o aktywności, która na końcu daje nam jakiś produkt. W związku z tym odpowiedź będzie dla wielu rozczarowująca: profesjonaliści, ludzie, którzy żyją z uprawiania sztuki i dla których zarabianie jest ważnym motorem działania osiągają świetne rezultaty. Prezentowana przez nich mentalność nie dyskwalifikuje ich w żadnym stopniu jako twórców.
Już od dawna w kulturze istnieje jednak inny nurt, w którym rezultat jest tylko jednym z celów, a najważniejszy jest proces, w którym rozwijane i kształtowane są idee oraz dynamiczne relacje między uczestnikami.
O ile, z bólem serca, muszę przyznać, że pragmatyczna postawa artystów potrafi dać doskonałe rezultaty, to w kontekście sztuki termin „zespół” chciałbym zarezerwować wyłącznie dla ludzi, którzy nie lekceważąc finalnych efektów na kolejnych etapach swojej pracy, koncentrują się na procesie, w wyniku którego tworzą może coś ważniejszego niż dzieła, tworzą wspólnie samych siebie i wyznaczają sobie nowe kierunki i cele.
Jeśli czegoś najbardziej brakuje mi w świecie muzyki dawnej, to coraz rzadziej spotykanego myślenia o zespole w tym właśnie znaczeniu.
Cezary Zych