Kolejne pokolenia nie pytają o zgodę. Z pociesznych brzdąców zamieniają się w irytujących nastolatków, a później jest już za późno, bo zamiast dawać preteksty do kolejnych sarkastycznych kpin i protekcjonalnych pouczeń ze strony rodziców, ciotek i wujów, dokonują inwazji, opanowują świat, zaprowadzają własne porządki. Pewni swojej pozycji sprowadzają na świat następne pokolenie i zanim się obejrzą padają ofiarą napaści z jego strony. Tak jest i tak będzie, bo tak po prostu musi być.
Są jednak przestrzenie, które mają wbudowane w siebie linie obronne, labirynty podziemnych korytarzy, gdzie można przetrwać inwazję, wyłonić się na tyłach najeźdźców i jeszcze trochę pożyć swoim życiem na własnych zasadach. Można ich też trochę poszarpać, podenerwować, wzbudzić wątpliwości – tymczasowa strategia przetrwania.
Należą do nich, na przykład, te obszary kultury, w których nie można zaistnieć od tak po prostu. To dobrze i źle. Jest coś fascynującego w kulturze, która przyjmuje młodych ludzi z ich świeżym, nieokrzesanym, odważnym, ale w żadnym wypadku nie pozbawionym wrażliwości, spojrzeniem na świat. Są przestrzenie, gdzie te cechy premiuje się bardziej niż dojrzałość, której nie mieli przecież prawa osiągnąć, chyba że rozumielibyśmy przez nią doświadczenie dziecięcej traumy znajdujące później wyraz w pokoleniowym krzyku.
Są jednak i takie, gdzie nawet najgłośniejszy wrzask nie pomoże, bowiem musi być oparty na solidnym fundamencie świadomości i umiejętności. Tylko okazjonalnie zdarzają się jednostki, przeskakujące po kilka stopni na raz, pomijające stadia pośrednie i jawiące się nam jako skończone osobowości, podczas gdy ich rówieśnicy, niezależnie od wieku biologicznego, balansują emocjonalnie i intelektualnie między późnym przedszkolem a wczesnym okresem akademickim.
Jest w tym coś uspokajającego odchodzących, ale głęboko rozczarowującego nadchodzących. Sytuacja pełna bezsiły, niemocy i frustracji, bo rzeczywistość, w której tkwią jest trudna do zaakceptowania, ale żeby się z niej wyrwać albo się jej przeciwstawić brakuje metody i środków.
Rewolucja może się udać tylko pod warunkiem, że ci, którzy mają zostać obaleni, wiedząc o tym, że zostaną obaleni, pozwalają tym, którzy ich obalą, by się do tego pod ich okiem przygotowywali. Może brzmi to niedorzecznie, ale czy rzeczywiście pozbawione jest sensu?
Są takie obszary życia społecznego, które mogą trwać (z pożytkiem dla wszystkich) wyłącznie, jeśli rozdzierane są wewnętrznymi sporami i konfliktami. Jakiekolwiek symptomy spokoju, uładzenia, „normalności” są oznaką zmierzchu, sygnałem, że nie wydarzy się już nic godnego uwagi.
Tym, którzy mają dokonać jakiejś zmiany w muzyce poważnej nie ma czego zazdrościć. Należą do pokolenia wyalienowanego. Nie mogą, jak ich rówieśnicy zamknąć się w piwnicy, garażu czy jakimś studiu z kupionymi za nieduże pieniądze gitarami albo usiąść przed komputerem ze słuchawkami na uszach, a później zaskoczyć otoczenie owocami swoich eksperymentów, zyskać ich aplauz i w końcu stać się ikoną pokolenia.
Kiedy są gotowi do dokonania rewolucyjnego zamachu stanu, mają co prawda w rękach odpowiednie narzędzia, ale w sobie nie mają już dostatecznej energii, którą w międzyczasie zastąpił oportunistyczny zdrowy rozsądek. Pojawia się coś w rodzaju pokolenia pośredniego, które nie identyfikuje się z żadnym konkretnym pokoleniem, bo żadnego wprost nie wyraża.
Zadanie wywołania rewolucji muszą więc wziąć na siebie ich mentorzy. Nie jest to filozofia wyznawana przez wszystkich, bo nie wszyscy, a w gruncie rzeczy jedynie niewielu, mają na tyle szerokie spojrzenie na swoją dyscyplinę, by zrozumieć tę konieczność i stać się jej patronem.
Nie chodzi wcale o standardową edukację, opiekę, wprowadzanie młodych muzyków na scenę, ale o prowokowanie, stymulowanie niepokorności, powierzanie zadań niewykonalnych, twardą dyskusję pozbawioną protekcjonizmu, podkręcanie niezadowolenia z tego, co jest.
W niektórych sytuacjach rewolucję trzeba przeprowadzić rękoma innych. Przede wszystkim dla ich dobra, ale tak naprawdę dla dobra wszystkich – krew przecież się tutaj nie poleje.
Cezary Zych