Typowa dla muzyki poważnej sytuacja koncertowa jest komfortowa i niekomfortowa zarazem. Związana z nią wygoda jest rezultatem wprowadzonej tradycją sterylności, nad którą czuwa nie tylko zwyczaj i dobre wychowanie, ale najczęściej także wyspecjalizowane służby (często mundurowe).

W czasie koncertu publiczność nie może chodzić, wiercić się, rozmawiać, ani jeść. Nie powinna też szeleścić, otwierać i zamykać torebek, odwijać cukierków, wytrząsać pastylek z pojemników. Kichanie i kasłanie są niemile widziane. Brak kontroli na leżącymi na kolanach przedmiotami, które spadają z hukiem na podłogę jest już w zasadzie przestępstwem.

Nie wolno niczego fotografować ani nagrywać. Najlepiej, żeby publiczność nie przesadzała też z przeglądaniem swoich cyfrowych ustensyliów, wysyłaniem smsów, sprawdzaniem poczty etc. Na te okoliczności przewidziane są różne kary – od surowego spojrzenia, poprzez pohukiwanie, po szamotaninę przy wejściu, a nawet kwarantannę przed salą, w razie spóźnienia.

Wszystkie te restrykcje mają swój głęboki i przemyślany cel – powinny pozwolić muzykom skupić się w pełni na tym, co robią, a publiczności dać możliwość niczym niezakłóconego przeżywania uniesień.

Uczestnicy koncertu, i ci na scenie i ci na widowni, opleceni są więc siecią mniej lub bardziej logicznych, wypowiedzianych wprost lub tylko domyślnych zakazów, nakazów oraz zaleceń i to jest sytuacja wysoce niekomfortowa. Każdy zamiast w pełni poświęcić się wykonywaniu albo słuchaniu muzyki część swojej koncentracji kieruje na tropienie naruszeń, wykroczeń i przestępstw popełnianych wokół niego zarówno wtedy, gdy rozbrzmiewa muzyka, jak i wtedy, gdy nie rozbrzmiewa.

W tym gronie znajdują się również samozwańczy śledczy oraz reporterzy sądowi, którzy później na blogach piszą mniej o tym, co słyszeli, a więcej o tym, kto kiedy klaskał, choć nie powinien i z niezwykłą precyzją donoszą, kiedy wybuchały salwy kaszlu. Ujawniają się też strażnicy ochotnicy, którzy publikują raporty, w jaki sposób instruowali siedzących obok siebie słuchaczy na okoliczność tego, co wypada, a co nie wypada.

Ten nastrój udziela się wykonawcom, którzy zamiast robić to, co mają robić, przestają grać, wykonują w stronę publiczność niezbyt grzeczne gesty, a czasami po prostu schodzą ze sceny.

Znakomity klasyczny muzyk, z którym gawędziłem sobie w długi grudniowy wieczór powiedział mi, że wymuszona, skodyfikowana i chroniona cisza, która panuje w czasie jego koncertów ma wiele zalet, ale ma też sporo wad, z których największą jest niebezpieczeństwo obojętności artystów na obecność publiczności.

Doświadczony i dobrze wytrenowany muzyk może publiczność całkowicie zignorować. Pozytywne sprzężenie zwrotne jest przydatne, ale nie jest wcale konieczne. Rzadko zdarza się, żeby publiczność była czynnikiem decydującym o ostatecznym kształcie wykonania, szczególnie wtedy, gdy jest skrępowana regułami zachowania, ale co gorsza zaczyna przyjmować rolę strażnika tych reguł.

Z tym większym szacunkiem i rosnącą z biegiem lat zazdrością patrzył na muzyków, którzy grają do tańca. Z definicji znajdują się w sytuacjach niekomfortowych, bo nikt specjalnie nie martwi się o ich wygodę. Tak naprawdę w tego typu okolicznościach nikt nie troszczy się o nic. Obowiązuje kodeks żywiołu, chaosu i instynktownych reakcji.

Tutaj nikt nie będzie czekał grzecznie do końca, żeby wyrazić swój podziw albo dezaprobatę. Muzyka, która nie podrywa do tańca, nie wzrusza lub nie wywołuje łez nie ma racji bytu. To podstawowe kryterium, które wykonawcy uświadamiają sobie często dopiero wtedy, gdy muszą salwować się ucieczką przez okno.

Muzyk, czyli w powszechnie przyjętej nomenklaturze „muzykant”, nie jest tam po to, żeby wykonać jakiś utwór zgodnie z kanonem doskonałości i na koniec otrzymać za to albo wyżebrać aplauz widowni. W sytuacji muzyki do tańca akceptacja i zaangażowanie uczestników wydarzenia musi nastąpić od samego początku.
Nikt nie powstrzymuje się tutaj od reakcji i nikt nie narzuca sobie autocenzury. Siedzący gdzieś w kącie i zasłuchany w dźwięki muzyki melancholik wydaje się równie nie na miejscu, jak skaczący po filharmonicznych fotelach słuchacz symfonii Mozarta.

Podstawowa różnica polega na tym, że do samotnika podejdzie w końcu ktoś i spróbuje wciągnąć do zabawy, a ekspresyjnego słuchacza obezwładnią służby mundurowe.

Tyle na temat świata muzyków i muzykantów.

Cezary Zych