Kilka tygodni temu miałem okazję wysłuchać wywiadu z profesorem jednego z uniwersytetów, przedstawiciela bardzo wyspecjalizowanej dyscypliny humanistycznej, który dokonywał analizy wycinka współczesnego życia społecznego. W tej interesującej skądinąd analizie zaintrygowało mnie szczególnie to, że jej autor jako źródła swojej inspiracji wskazywał myśli autorów sprzed kilkudziesięciu, a nawet sprzed ponad stu lat.
Nie twierdzę, że myśli bohatera wywiadu nie były ciekawe, ale odniosłem wrażenie, że niemal mechaniczne zastosowanie poglądów, które ukształtowały się sto lat temu do dzisiejszej rzeczywistości społecznej jest zabiegiem dość naiwnym.
Przypomniało mi to od razu sytuację polskiej humanistyki w czasach skrajnie ograniczonych kontaktów ze światem, gdy powszechnie cierpieliśmy na brak dostępności do literatury fachowej, o bezpośrednich kontaktach międzyludzkich już nie wspominając.
Nie wolno też zapominać o ograniczonej znajomości języków obcych, co skazywało wiele osób na pozostawanie w getcie tłumaczeń i opracowań, które były nie tylko szczątkowe, ale przez swoją arbitralność dawały niepełny, wykoślawiony, a czasem wręcz groteskowy obraz myśli zagranicznych badaczy i intelektualistów.
Najważniejsze było jednak to, że nawet teksty, które uchodziły za najbardziej wpływowe i najszerzej dyskutowane docierały do nas dopiero, gdy stawały się częścią klasyki, a towarzyszące im spory już dawno ucichły. Nie widzieliśmy i nie potrafiliśmy sobie wyobrazić, jak doszło do tego, że komuś gdzieś w świecie do głowy przyszły właśnie takie, a nie inne myśli i dlaczego wywoływały tak żywiołowe spory. To było coś absolutnie nie do uchwycenia.
Niespecjalnie pomagały wstępy i posłowia, które odwoływały się często nie tylko do nieprzetłumaczonych na polski tekstów, ale do niewiele mówiących nam nazwisk i ich jeszcze mniej znany prac. Typowa pułapka erudycyjna – zrozumieją tyko ci nieliczni, którzy i tak już to wiedzą.
Wszystko sprawiało wrażenie jakby spadało na nas z nieba albo z jakiejś innej planety, na której zajmowano się wyłącznie nauką i filozofią, a cały kontekst społeczny i kulturowy był tylko niezbyt istotnym tłem. Współcześni myśliciele byli dla nas realni w takim mniej więcej stopniu jak Platon lub Spinoza.
W przypadku zjawisk kultury dostawaliśmy gotowe produkty, którymi potrafiliśmy się zachwycać, bo ich uniwersalne przesłanie było dla nas czytelne, ale niemal zupełnie nieprzejrzysty był proces, który prowadził do ich powstania, a więc też kontekst, w jakim powstawały.
Tymczasem to tam kryje się zawsze klucz do ich interpretacji. Żeby nie było wątpliwości, prawo do interpretacji mają wszyscy, ale o niektórych, nawet najciekawszych, interpretacjach można z góry powiedzieć, że nie mają szans na dostrzeżenie czegoś, co dostrzeżone byś powinno.
Idee docieraj do nas z opóźnieniem, ale też z kulturowym przesunięciem. Nie możemy czytać ich literalnie, ponieważ wypływają z innego kontekstu i innych okoliczności. W pewnym sensie jesteśmy więc w sytuacji konsumentów czyichś myśli. Nie bierzemy udziału w dyskusji, a jedynie korzystamy z owoców dyskusji prowadzonych przez innych. Dokładnie w taki sam sposób, w jaki na co dzień posługujemy się przedmiotami, o których konstrukcji i sposobie działania nie mamy najmniejszego pojęcia.
To właśnie przytrafiło się nam z muzyką dawną. Dostaliśmy ją w prezencie od świata jako produkt gotowy do użytku bez jakiejkolwiek własnej zasługi, chociaż lubimy, dla podratowania reputacji i dobrego samopoczucia, powoływać się na Wandę Landowską.
Muzyka dawna pojawiła się u nas z kosmosu, w oderwaniu od swojej bazy kulturowej i społecznej. Musieliśmy ten kontekst sobie stworzyć, a ponieważ wszystko, do czego mogliśmy się odwoływać było ukryte gdzieś za morzami i górami, mocno go wyidealizowaliśmy. Ten wyidealizowany obraz przetrwał przynajmniej kilkadziesiąt lat i do dzisiaj z nami w różnych formach pozostaje.
Jego komponent emocjonalny jest pozytywny i silnie motywujący dla wszystkich, którzy w świecie muzyki dawnej funkcjonują. Gorzej z częścią intelektualno-estetyczną, bo w niej najbardziej odczuwa się abstrakcyjną postać, w jakiej muzyka dawna do nas dotarła.
Najważniejsze dyskusje w jej obrębie już się chyba dokonały, więc po raz kolejny padliśmy ofiarą spóźnionej i zapośredniczonej transmisji kulturowej.
Cezary Zych