Symbolem wykonawstwa muzyki dawnej są struny jelitowe. Jeszcze jeden element wyróżniający ją na mapie muzyki klasycznej. Skoro do wykonywania muzyki historycznej mamy wykorzystywać instrumenty „z epoki”, to w grę wchodzi nie tylko korpus instrumentu, ale także jego oprzyrządowanie, co w przypadku instrumentów strunowych oznacza właśnie struny wykonane z odpowiednio spreparowanych wnętrzności zwierząt.

Jak wyglądał proces przygotowania materiału biologicznego oraz jego preparowanie, a następnie sama produkcja strun wiemy dość dobrze, chociaż dzisiejsi producenci to raczej małe manufaktury, niż prawie fabryki, które w dziewiętnastym i na początku dwudziestego wieku dostarczały struny jelitowe na potrzeby orkiestr symfonicznych. Tak, to nie pomyłka, przynajmniej do wybuchu drugiej wojny światowej smyczkowcy grający w orkiestrach (ale także wielu solistów) wykorzystywali wciąż struny jelitowe.
Ponieważ produkcja tego typu strun była bardzo rozpowszechniona należy sądzić, że opanowano też w znacznym stopniu technologię gwarantującą ich żywotność, bo to jest w przypadku strun wykonanych z baranich, a dzisiaj już przede wszystkim z bydlęcych jelit największym problemem.

W historii muzyki europejskiej mamy do czynienia nie tylko z zerwaniem z rozmaitymi tradycjami stylistycznymi i estetycznymi, ale także z odrzuceniem tradycji produkcji obiektów materialnych niezbędnych do wykonywania muzyki. To zjawisko podyktowane było najczęściej zmianą praktyk wykonawczych, pojawianiem się nowych instrumentów, koniecznością dostosowania głośności instrumentów do coraz większych sal koncertowych, nie wspominając już o nowych stylach muzycznych.

Jeszcze jakiś czas po drugiej wojnie światowej muzycy niektórych orkiestr amerykańskich i europejskich korzystali ze strun jelitowych, co jest udokumentowane na nagraniach radiowych i płytowych. Zespoły te brzmiały zupełnie inaczej, niż orkiestry, które w tym samym czasie zdecydowały się na „modernizację” swojego instrumentarium. Nie jest to temat zupełnie nieznany i był w niedalekiej przeszłości przedmiotem zainteresowania muzykologów i muzyków, ale został w końcu porzucony, a szkoda, bo prawdopodobnie w archiwach tekstowych i dźwiękowych czeka na nas wiele informacji i niespodzianek. Amerykański wiolonczelista i dyrygent Kenneth Slowik, wydał przed mniej więcej trzydziestu laty niezwykle ciekawy album, na którym wykonuje muzykę dwudziestowieczną przy wykorzystaniu strun jelitowych, a uzupełnieniem płyty są zarejestrowane w połowie XX wieku fragmenty wykonań tych samych utworów dokonane przez jedną z amerykańskich orkiestr symfonicznych grającą także na strunach jelitowych.

Sensowność używania takich strun do wykonywania muzyki dawnej nie podlega dyskusji. To struny jelitowe są jednym z najważniejszych elementów przesądzających o wyjątkowym i odmiennym od standardowego dla powojennej rzeczywistości muzycznej dźwięku instrumentów smyczkowych i różnych zespołów złożonych z takich instrumentów. Na strunach jelitowych inaczej się gra, w inny sposób wydobywa się dźwięk, inaczej kształtuje dynamikę, inaczej realizuje się różne techniki wykonawcze. Pewne rzeczy są na strunach jelitowych łatwiejsze, niż na strunach metalowych, inne trudniejsze, ale granie na nich to zupełnie inna dyscyplina muzyczna.

Nie można wskazać jednego czynnika, który przesądza o specyficznym brzmieniu dawnych instrumentów, bo dźwięk, jaki się z nich wydobywa jest wypadkową wielu czynników, ale struny są wśród nich bez wątpienia jednym z najważniejszych. Dlatego, pomimo wielu niedogodności związanych z ich używaniem są akcesorium, z którego zrezygnować nie można, bo to oznaczałoby wypisanie się z nurtu muzyki dawnej.
Zdecydowanie największą niedogodnością, jakiej doświadczają muzycy wykorzystujący w praktyce artystycznej struny jelitowe jest ich nietrwałość wynikająca tyleż z natury materiału, z jakiego są wykonane, co z ich, pozostawiającej często wiele do życzenia, jakości. Na trwałość strun ma do pewnego stopnia sposób gry poszczególnych muzyków, ale struny pękają wszystkim, nawet tym dysponującym nieskazitelną techniką wykonawczą.

W budżecie muzyków koszty zakupu strun są jedną z najważniejszych, a w niektórych przypadkach najważniejszą, pozycją. Nie można się zatem dziwić, że od dawna trwają poszukiwania ekwiwalentu dla tego niezbędnego, cennego, ale zupełnie niepraktycznego, akcesorium.

W związku z tym pojawia się wiele pytań. Pierwsze wydaje się oczywiste: czy istnieje materiał, z którego dałoby się wyprodukować struny cechujące się właściwościami strun jelitowych, a jednocześnie od nich trwalsze. Właściwości, które należałoby wziąć pod uwagę jest co nie miara, nie tylko dźwięk, ale także kwestie techniczne, a więc dotyczące sensoryki strun, na przykład tego, jak zachowują się pod palcami muzyka i jak reagują na nacisk smyczka. Jeśli zaś chodzi o dźwięk, to powstaje pytanie, jak będzie się on łączył z dźwiękiem wydobywanym w zespole lub orkiestrze przez inne instrumenty wyposażone w tradycyjne struny jelitowe. W końcu nie można uciec od pytania z zakresu, jeśli można to tak określić, etyki muzyki dawnej, a więc czy w ogóle można zrezygnować ze strun jelitowych na rzecz innych strun, które z materiałami wykorzystywanymi w przyszłości nie mają nic wspólnego.

Na to ostatnie pytanie przez wiele dziesięcioleci można było usłyszeć zgodną odpowiedź, że jest to wykluczone, że byłaby to nie tyle zdrada ideałów, ale porzucenie odrębnej, idiomatycznej estetyki wykonawczej, która może iść na wiele kompromisów, ale są granice, których przekroczyć nie powinna.
Niestety z tym stanowczym stanowiskiem nie szły w parze zmiany w jakości dostarczanych na rynek strun. Wobec coraz większej mobilności muzyki dawnej sprawa stawała się paląca. Instrumenty wytrzymywały jakoś nagłe zmiany klimatyczne, ale struny już niekoniecznie.
Coraz więcej muzyków zakładało na próbę struny z różnych materiałów. Świadomi problemu producenci rozpoczęli, samodzielnie lub we współpracy z wyspecjalizowanymi laboratoriami chemicznymi i biochemicznymi próby znalezienia rozwiązania.

Na pierwszy ogień poszły struny nylonowe, kewlarowe oraz wykonane z innych materiałów sztucznych. Były wytrzymałe, ale nie spełniały wymogów brzmieniowych. W pewnym momencie głośno zrobiło się o strunach wykonanych z jedwabiu. Okazały się jednak zbyt mało sprężyste, by wydobyć z instrumentów pełnię ich brzmienia, a wielu muzyków narzekało na to, jak reagowały na nacisk palców, a więc na to, co określiłem wcześniej jako „sensorykę” strun. Trochę później pojawiły się próby stworzenia strun z materiału roślinnego, wyprodukowanego na bazie trzciny cukrowej, jednak początkowa euforia dość szybko zgasła.
Zupełnie niedawno świat smyczkowców obiegła informacja, że całkiem przyzwoicie zachowują się założone na skrzypce czy altówki japońskie żyłki wędkarskie. Muzycy, którzy zdecydowali się na ich używanie twierdzili, że dźwięk nie jest może tak wyrafinowany, jak w przypadku strun jelitowych, ale w pewnych kontekstach, na przykład w przypadku większych zespołów orkiestrowych, różnica będzie zauważalna wyłącznie dla najbardziej wprawionych i wyczulonych uszu. W muzyce kameralnej lub solowej i ten wynalazek nie wytrzymywał jednak porównania ze strunami jelitowymi.

Idea zastąpienia strun jelitowych strunami z innego materiału znajduje coraz większą liczbę zwolenników. Dominują argumenty ekonomiczne, ale pojawiły się też etyczne dobiegające ze środowisk walczących o dobrostan zwierząt.

Jest wielce prawdopodobne, że udałoby się stworzyć materiał (naturalny lub syntetyczny), który rozwiązałby problem. Jednak nakłady konieczne do sfinansowania badań byłyby nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do potencjału rynku. Musiałby to być zatem materiał, dla którego znaleziono by wiele innych, powszechniejszych zastosowań.

Na razie słuchamy i akceptujemy długie strojenia oraz przerwy konieczne na wymianę pękających strun, bo one też są dla muzyki dawnej emblematyczne. Ciekawe, czy kiedyś będzie nam tych irytujących momentów brakowało.

Cezary Zych