To nie jest prowokacja. Romantyzm jest oczywiście jak najbardziej romantyczny. Można powiedzieć, że nic nie jest bardziej romantyczne niż muzyczny romantyzm. To właśnie muzyka, nawet jeśli miała w sobie narracyjne elementy programowe lub ilustracyjne, najbardziej ze wszystkich sztuk początku XIX wieku zbliżała się do ideału, którym było wyrażanie i wzbudzanie uczuć.
Tej zdolności nie można odmówić literaturze czy sztukom pięknym, ale to właśnie muzyka uznawana była za medium komunikujące się najlepiej z naszym wnętrzem i to bez jakiegokolwiek pośrednictwa. Na tym polegała jej tajemnicza, nie dająca się uchwycić ani opisać siła. Pytanie, które chciałbym tutaj postawić brzmi: czy na pewno muzyka romantyczna była pierwszą romantyczną muzyką w dziejach europejskiej kultury dźwiękowej?
Muzyka romantyczna to twórczość, która wyraża pewną filozofię człowieka i świata, jaka pojawiła się w XVIII wieku uzyskując dodatkowy napęd w wyniku napięć politycznych i społecznych, których kulminacją była Rewolucja Francuska. Romantyczny bohater, romantyczna uczuciowość, romantyczna wrażliwość, romantyczny bunt, to wszystko znajdowało wyraz w sztuce, która stała się w pewnym szczególnym sensie sztuką zaangażowaną.
Z drugiej strony, muzyka romantyczna to określenie dla pewnej estetyki, stylistyki oraz praktyki wykonawczej, którą opisać można w precyzyjnej terminologii muzycznej i muzykologicznej. W tym znaczeniu o muzyce romantycznej możemy mówić jako o rozwinięciu i zaprzeczeniu estetycznych oraz stylistycznych modeli muzyki klasycznej. Wyrażała ona nowe ideały, była motywowana poglądami filozoficznymi i społecznymi kompozytorów, ale na płaszczyźnie czysto muzycznej sprowadzała się do zastosowania określonych środków artystycznych, częściowo już znanych, częściowo zupełnie nowych. Gdybyśmy o muzyce myśleli tylko w tym drugim znaczeniu, muzyka romantyczna to muzyka z epoki romantycznej, z romantyzmu.
Do mojej wyobraźni bardziej przemawia jednak ten pierwszy aspekt, pierwsze znacznie romantyzmu, które odrywa jego istotę od zagadnień interesujących z punktu widzenia teorii muzyki. Przy przyjęciu takiej perspektywy w historii dźwiękowej kultury europejskiej znajdziemy wiele zjawisk, które zasługiwałyby na miano „romantycznych”, chociaż zaistniały znacznie wcześniej.
W muzyce średniowiecznej moglibyśmy, na przykład, szukać romantyczności tam, gdzie ujawniało się napięcie pomiędzy muzyką rozumianą po pitagorejsku, jako dyscyplina matematyczna, a muzyką, która opowiadała o ludzkich uczuciach. Wśród tej drugiej kategorii moglibyśmy rozróżnić utwory skrajnie konwencjonalne, w duchu średniowiecznym przeestetyzowane i takie, które zaskakują swoją emocjonalną szczerością. Także u progu baroku dochodzi do zderzenia estetyki poddanej w pełni normatywnym regulacjom (prima pratica) i estetyki, która aspiruje do wyrażania i pobudzania uczuć (seconda pratica).
To jednak nie wszystko. Czy skrzypcowa szakona Bacha nie jest symbolicznym, romantycznym gestem wyrwania się z dyktatury konwencji? Czy tym samym nie jest chromatyka Gesualda albo styl fantastyczny organowych improwizacji Buxtehudego? Czym, jeśli nie odwołaniem się do najgłębszej wrażliwości jest muzyka francuskich gambistów i lutnistów?
Romantyków w historii muzyki było znacznie więcej, niż podają podręczniki.
Cezary Zych