Przed kilku miesiącami zakończyła się kolejna edycja Konkursu Chopinowskiego. Chociaż nie jestem wielbicielem konkursów muzycznych, to oczywiście korzystam z okazji, by co pięć lat wejść w świat muzyki Chopina i nie oceniać, a po prostu cieszyć się możliwością słuchania jej od rana do wieczora w bardzo dobrych, a czasem wybitnych interpretacjach.

Zupełnie nie interesuje mnie, kto wygrał, kto przegrał, kto został skrzywdzony, a kto nie. Nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Ponieważ nie słucham systematycznie, mój obraz konkursu jest dziełem przypadku. W ubiegłym roku tak się złożyło, że największe wrażenie zrobiła na mnie Ami Kobayashi i jej interpretacja preludiów oraz koncertu. Jeśli inni byli lepsi, to poziom tego konkursu musiał być naprawdę kosmiczny.

Nie o tym jednak chciałbym napisać, ale o czymś, co wzbudza mój największy szacunek i podziw. Tym czymś jest opanowanie przez uczestników całego konkursowego repertuaru na pamięć i wykonanie go z pamięci, z reguły niemal bezbłędnie, pomimo towarzyszącego rywalizacji stresu.

Ten zachwyt należałoby trochę stonować, bo każdy, kto na poważnie uczył się muzyki i przekroczył w tym zakresie poziom rudymentarny, wie, że pamięć muzyczna nie jest efektem „wkuwania”, ale złożonym procesem, w którym opanowanie materiału muzycznego dzieje się w sposób nieuświadomiony, jako efekt analiz, pokonywania problemów, wielokrotnego powtarzania oraz erudycji i doświadczenia, które wspierają pamięć, gdy ta zawodzi.

Najwyższą formą pamięciowego opanowania muzyki jest utożsamienie się z nią w taki sposób, że staje się strumieniem świadomości prowadzącym ręce, język, wargi, oddech w taki sposób, że stają się one „niematerialne” i pozwalają na skupienie się nad tym, co nazywamy potocznie wyrazem, ekspresją lub interpretacją.

Bardzo często jest tak, że muzyk mający przed sobą rozłożoną partyturę w rzeczywistości gra z pamięci. Niby czyta nuty i je realizuje, ale tak naprawdę nie są mu one do niczego potrzebne. Czasami stanowią trzymane na wszelki wypadek koło ratunkowe albo jakąś inną formę wsparcia psychologicznego. Nuty mogą sprzyjać koncentracji, ponieważ muzyk woli skierować swój wzrok na czarne wzorki, niż patrzeć na twarze słuchaczy, co potrafi deprymować i rozpraszać.

Są też takie sytuacje, gdy uczenie się muzyki na pamięć nie ma sensu. Sprawne czytanie a vista zupełnie wystarcza, przed wszystkim w kontekstach orkiestrowych, gdy muzycy z tygodnia na tydzień spotykają się z zupełnie nowym repertuarem.

Soliści grający z pamięci to sytuacja typowa, ale w realiach muzyki dawnej znacznie częściej spotkamy się z wykonawcami, którzy w czasie koncertów rozkładają przed sobą nuty. Powodów jest wiele i najczęściej wynikają one z tego banalnego powodu, że muzycy po prostu grają znacznie więcej różnorodnej muzyki, co ogranicza możliwości czynienia muzyki „swoją” w sensie pamięciowym. Skrzypek solista występujący z orkiestrami symfonicznymi może ograniczyć swój repertuar do kilkunastu, w najlepszym wypadku kilkudziesięciu koncertów skrzypcowych, które będzie wykonywał przez całe życie. Muzykę kameralną nawet najwybitniejsi soliści grają najczęściej z nut, chyba, że przez dłuższy czas przygotowywali się do jej nagrania, a później ją nagrywali. Wychodzą ze słusznego, skąd inąd, założenia, że uczenie się na pamięć utworów, które gra się sporadycznie nie ma większego sensu.

Jest kilka znanych zespołów kameralnych, które konsekwentnie grają z pamięci. Czy z tego powodu ich interpretacje są lepsze, trudno powiedzieć, bo nie da się tego w żaden sposób zweryfikować. Muzycy decydujący się na taki krok nie mają wątpliwości i twierdzą, że to, co osiągają grając z pamięci jest wielokrotnie lepsze, niż wykonania z nut, które zdarzyło im się zagrać w takim samym składzie. Nie ma żadnego powodu, by kwestionować ich subiektywne przekonania.

Jestem bardzo ciekawy, czy wykonywanie z pamięci orkiestrowej muzyki barokowej dałoby zauważalne rezultaty. Czy słuchając, np. concerti grossi, suit orkiestrowych albo koncertów instrumentalnych dostrzeglibyśmy w koncertowych interpretacjach, co nowego i inspirującego. Nie jestem pewny, czy zadziałałoby to w każdym przypadku, ale potrafię sobie wyobrazić, że niektóre zespoły mogłyby dzięki temu wejść na zupełnie nowy poziom artystyczny.

Wyrażając takie przekonanie, muszę od razu stonować swoje oczekiwania, bo wiem, że szanse na rozpowszechnienie się modelu wykonywania muzyki orkiestrowej z pamięci są praktycznie żadne. Trudno przypuszczać, by muzycy chcieli poświęcić swój czas na uczenie się dużej ilości muzyki na pamięć. Jeszcze trudniej założyć, że znaleźliby w sobie dostatecznie dużo motywacji, by całkowicie zmienić sposób pracy na próbach, bo zespołowe granie z pamięci wymaga zupełnie innej formuły wspólnego dochodzenia do końcowego efektu.

Pozostaję pesymistą, ale od czasu do czasu w trakcie rozmów z muzykami wywołuję ten temat, licząc po cichu, że któregoś dnia, ktoś go podchwyci i wbrew wszystkiemu zaryzykuje.

Cezary Zych