Czy jakaś sfera życia jest dzisiaj dla społeczeństwa obszarem ważnym dowiadujemy się nie z gazet, telewizji czy nawet nie z internetu, ale z faktu, czy w jej obszarze rozgrywa się jakaś gra komputerowa. Nie ma gry, nie ma tematu. Nikt nie będzie grał w coś, co jest nie na czasie, nie budzi emocji, nikogo nie obchodzi, a więc nie wiąże się z jakąś istotną częścią rzeczywistości.

Przejrzałem właśnie listy rankingowe najpopularniejszych i podobno najlepszych gier komputerowych. Zgodnie z oczekiwaniami nie natknąłem się na żadną, która w jakikolwiek sposób odnosiłaby się do muzyki klasycznej, w tym do muzyki dawnej.

Do zainteresowania tą kwestią skłoniła mnie seria artykułów, które ostatnio przeczytałem. Bazując na prowadzonych w różnych ośrodkach uniwersyteckich badaniach, ich autorzy zastanawiają się nad odpowiedzią na odwieczne pytanie: czy gry komputerowe szkodzą czy może wręcz przeciwnie?

Tego typu teksty przypominają pod wieloma względami pojawiające się regularnie raporty z akademickiego frontu badań nad pożytkami płynącymi z picia wina, piwa, kawy, herbaty, czy jedzenia mięsa wieprzowego lub drobiu. Trudno ustalić, czy zainteresowanie naukowców wynika z pasji badawczej czy może ich motywacja ma swe źródło w grantach oferowanych przez lobbystów związanych z poszczególnymi sektorami gospodarki.

Mogę sobie pozwolić na taką supozycję, bo wiemy przecież doskonale, że przemysł gier komputerowych to dzisiaj jeden z najbardziej dochodowych biznesów na świecie. Trudno sobie wyobrazić, by nie inspirował działań, które mają podkreślić potencjał gier, a przy okazji zaprzeczyć, by wywoływały one w głowach graczy spustoszenie intelektualne, w sercach emocjonalne, a na dodatek upośledzały ich stan zdrowia i kompetencje społeczne.

Brak zainteresowania wielkiego biznesu medialnego muzyką klasyczną, którą od razu ograniczymy tutaj do muzyki dawnej, podkreśla jej niszowość. Nie inwestuje się w dyscypliny, po których nie można spodziewać się solidnego zysku. W ten sposób uruchomiony zostaje ciąg zdarzeń, które spychają muzykę w jeszcze głębszą niszę.

Próba przemycenia muzyki do świata gier w jakimś przebraniu raczej się nie powiedzie, bo okładanie się skrzypcami lub kontrabasami nie ma w sobie tej atrakcyjności, co walczące na ekranie czołgi.

Jeśli mielibyśmy potraktować poważnie deklaracje producentów gier komputerowych i nacisk, jaki kładą w swoich zabiegach promocyjnych na edukacyjny potencjał gier, to zwrócenie się w stronę nisz wydaje się najwłaściwszym kierunkiem rozwoju tej branży.

Ponieważ gry kreują trendy i tworzą mody, nie ma zadania ambitniejszego, niż wypromować jakąś niszę, za jej pozornie nudną fasadą pokazać świat, który wciągnie nawet tych, którzy najchętniej wciskaliby do końca życia cyngiel karabinu maszynowego lub codziennie zamieniali się na całe godziny w Ronaldo, Messiego albo Lewandowskiego.

Drodzy twórcy gier, w muzyce dawnej macie prawdziwą kopalnię pomysłów i świat, który jeśli tylko zechcecie, może być nie mniej ciekawy, niż te, w które dotychczas próbujecie wciągać, a później od nich uzależniać. W przypadku muzyki dawnej możecie też mieć czyste sumienie, bo trudno będzie ustalić, czy gracze uzależnili się od gry, czy od muzyki.

Macie tutaj historię, niewyjaśnione zagadki, mnóstwo tajemnic, politykę, religię, wojny, intrygi, a do tego miłość, poezję, filozofię i teologię. Macie tez współczesność, która próbuje rozwikłać historię, posługując się wiedzą, ale także fantazją i konfabulacją.

Zamiast czołgów do waszej dyspozycji stoją klawesyny, zamiast planów nowych krain partytury, w miejsce galaktyk możecie wstawić średniowieczne katedry lub barokowe pałace.

Zamiast strzału z woleja możecie zaproponować dokończenie jakiejś niedokończonej fugi, a zaoszczędzone „życia” kilkudziesięciu komandosów pozwoliłyby na stworzenie chóru mnichów w jakimś francuskim albo włoskim opactwie.
Jeśli naprawdę nie dałoby się obyć bez jakiejś bijatyki, niech rycerze wysłuchają najpierw opowieści trubadurów albo minezengerów, a zanim wybuchnie wojna trzydziestoletnia niech Luter wytłumaczy nam, o co chodziło w jego reformacji i do czego służyć miała mu muzyka.

Może tego, drodzy twórcy gier, jeszcze nie zauważyliście, ale macie na wyciągnięcie ręki prawdziwą żyłę złota. Sprzedaję wam ten pomysł za darmo, a gdybyście chcieli jakoś mnie uhonorować nazwijcie jedną ze swoich muzycznych gier „Battle of Continuo”, nawet jeżeli nie wiecie jeszcze, co to znaczy.

Cezary Zych