Kiedyś w Polsce mieliśmy dużo orkiestr symfonicznych i kilka filharmonii. Z czasem orkiestry symfoniczne zaczęły znikać, a w ich miejsce pojawiały się coraz liczniejsze filharmonie. Jeśli ktoś w tym miejscu pomyślał, że w ten sposób dokonywała się jakaś znacząca zmiana, chciałbym czym prędzej wyprowadzić go z błędu – operacja miała charakter czysto językowy, jedną nazwę zamieniono inną. Być może autorzy zmian nie zgodziliby się z moją opinią, ale miałbym na jej potwierdzenie wiele argumentów.
Różnica pomiędzy tymi dwoma terminami wydaje się dość oczywista i intuicyjna: orkiestra symfoniczna to zespół o wielkości pozwalającej na wykonywanie repertuaru symfonicznego wraz z organizującym jego pracę zespołem administracyjnym; filharmonia to z kolei instytucja, której działalność – przynajmniej w założeniu – wykracza poza administrowanie i organizowanie pracy orkiestry symfonicznej, która najczęściej jest elementem jej struktury, ale tylko jednym spośród wielu.

W takim rozumieniu filharmonia jest instytucją o znacznie szerszym zakresie celów i zadań w dziedzinie szeroko rozumianej kultury muzycznej. Filharmonia jest miejscem, w którym orkiestra symfoniczna to jedno z wielu narzędzi realizowania jej polityki. Ze względu na swoje rozmiary orkiestra jest z „departamentem” najbardziej skomplikowanym i najtrudniejszym do zarządzania. Pod względem artystycznym jest z założenia jednostką najważniejszą, ale wcale tak być nie musi.

Co innego może mieć filharmonia? W swoich zasobach może mieć, na przykład, różne zespoły orkiestrowe, formacje kameralne, artystów związanych z nią systemem zamówień lub rezydencji. W swoim arsenale organizacyjnym może posiadać struktury zajmujące się edukacją i innymi formami popularyzacji kultury muzycznej, impresariaty, studia nagraniowe i działy nagrań, fonoteki, kolekcje instrumentów, a przede wszystkim wielofunkcyjne obiekty, którymi zarządza na potrzeby własne, ale także innych podmiotów aktywnych na scenie muzycznej.

Pomijając kwestie formalne i związane z tym zagadnienia ekonomiczne, przekształcenie orkiestry symfonicznej w filharmonię, to wzięcie przez powstałą instytucję na swoje barki zupełnie nowych dla niej zadań, które na płaszczyźnie estetycznej, mogą pozostawać w głębokiej opozycji do tego, co było dotąd przedmiotem artystycznej działalności orkiestry symfonicznej. W końcu muzyczne uniwersum, w które ma wprowadzać nas filharmonia charakteryzuje się wielką i pełną sprzeczności różnorodnością.
Nawet jeśli spojrzymy wyłącznie na mapę polskich filharmonii, zobaczymy jak różne mogą być sposoby rozumienia przez nie swej szczególnej misji. Zostawmy od razu na boku te filharmonie, najczęściej, ale nie wyłącznie, najmniejsze, która są po prostu orkiestrami symfonicznymi w przebraniu. Jeszcze trafniej można by powiedzieć, że te instytucje są w pewnym sensie zakładnikami własnych orkiestr symfonicznych, które skutecznie monopolizują zakres repertuarowy i ogólny profil działalności.

W przypadku pozostałych trudno dopatrywać się jakiegoś jednego modelu. Są filharmonie, które opierając swój repertuar na własnej orkiestrze, uzupełniają go o okazjonalne, gościnne występy innych wykonawców organizowane przez nich samych albo przez partnerów, którym udostępniają swoją infrastrukturę. Do tego dochodzą obecne we wszystkich filharmoniach działania skierowane do dzieci.

Bardziej zaawansowaną formułą jest uporządkowanie rytmu tygodniowego lub miesięcznego w taki sposób, że obok koncertów własnej orkiestry z pewną regularnością pojawiają się wydarzenia poświęcone inne estetykom i stylistkom. Do tego dochodzą też inicjowane przez filharmonie festiwale, najczęściej poświęcone temu, co w codziennej działalności instytucji się nie mieści albo niesie z sobą zbyt duże ryzyko. Aura festiwalu jest w tym wypadku swoistym zabezpieczeniem przed brakiem zainteresowania
Najbardziej zaawansowane instytucje, i w moim przekonaniu, jedyne, które naprawdę zasługują na miano pełnoprawnych filharmonii, to te, które tak konstruują swój program, że ktoś, kto patrzy na jego całość nie odnosi wrażenia, że jest w nim coś ewidentnie dominującego. Koncerty własnej, etatowej orkiestry symfonicznej mogą przeważać liczebnie, ale niekoniecznie są to wydarzenia najważniejsze. Przeciwnie, w każdej z linii repertuarowej jest coś, co zasługuje na wyróżnienie.

W tej najambitniejszej i najmniej licznej grupie są dwie strategie: albo rozbudowuje się własne siły wykonawcze i utrzymuje wiele zespołów albo korzysta się w większości z partnerów zewnętrznych. I jedna i druga mają swoje zalety i wady, ale są dowodem na nowoczesne i jedyne warte komplementowania spojrzenie na rolę dużej instytucji muzycznej.

Co ma do tego muzyka dawna? Nic i zarazem bardzo dużo. Repertuar, który obejmujemy pojęciem „muzyka dawna” nie mieści się w obszarze zainteresowań orkiestr symfonicznych, ale filharmonia rozumiejąca nowocześnie swoje zadanie, nie może go ignorować, bo to przecież przynajmniej 8 stuleci pełnych wielkich dokonań artystycznych.

Silnie zaznaczona obecność muzyki dawnej w programach filharmonii jest dowodem na zrozumienie, że bez niej nie ma mowy o ukazaniu muzyki w pełni jej wielobarwności i różnorodności. Jak się to w praktyce robi, to inna sprawa. Można dyskutować o doborze utworów i wykonawców. Można zastanawiać się nad konsekwencją lub jej brakiem, ale jeśli w filharmonii można posłuchać Bacha, Bibera, Palestrinę i to nie od święta, ale z dużą częstotliwością, jest to zawsze dobry znak.

Cezary Zych