W epoce nieograniczonego dostępu do wiadomości „kara zapomnienia” nie powinna być ani dotkliwa ani tym bardziej skuteczna. Można się nią posłużyć symbolicznie lub propagandowo, można nawet w jakimś stopniu usankcjonować prawnie, ale takiej kary nie da się już orzec i wykonać w rozumieniu, w jakim była ona stosowana w przeszłości.
To jednak tylko część prawdy, bowiem w życiu społecznym znajdujemy ogromną liczbę sytuacji, które noszą znamiona kary zapomnienia, najczęściej dobrze zakamuflowanej. Inna sprawa, że sama konstrukcja współczesnych społeczeństw jest oparta na fundamencie zapominania, które zapomniani lub właśnie zapominani mogą subiektywnie traktować jako formę kary, na którą nie zasłużyli niczym poza tym, że w pewnym momencie byli znani, z naciskiem na: znani bardziej niż inni, i robili z tego użytek.
W każdym obszarze funkcjonowania społecznego odnajdujemy zjawiska i zachowania, które bez trudu da się powiązać z filozofią kary zapomnienia. Pracownicy korporacji z pewnością przypomną sobie momenty zmian w kadrze zarządzającej, które najczęściej były przeczuwane, a to powodowało usuwanie na margines osób uchodzących za „ludzi prezesa czy dyrektora”. Na ich biurka trafiało nagle mniej spraw, telefon dzwonił rzadziej, do gabinetu zaglądało coraz mniej kolegów, a ci spotykani na korytarzach nagle skręcali lub przykładali do uszu telefony, które wcale nie dzwoniły. Aktor czekający bezskutecznie na telefon z propozycją roli, który nigdy nie zadzwoni, bo z biegiem lat artysta stracił aparycję amanta, to inny znany obraz.
W sferze medialnej i obszarze public relations kara zapomnienia jest działaniem realizowanym poprzez stosowanie wyrafinowanych, a czasem brudnych i prostackich technik informacyjnych oraz komunikacyjnych. To jedna z form egzekwowania swoich „uprawnień” przez czwartą władzę.
Na karę zapomnienia w dzisiejszym świecie można skazać się też samemu zwłaszcza wtedy, gdy chce się zachować możliwie duży margines wolności i niezależności, polegający choćby na tym, że nie wchodzi się zbyt daleko idące relacje z mediami i przestrzega zasady współpracy ze wszystkimi. W praktyce „znika się z radarów” mediów, które lubią mieć wyłączność albo lubią być traktowane w sposób wyjątkowy. Można powiedzieć, że jest to swoiste informacyjne szlachetne samobójstwo.
W interesie mediów jest lansowanie stanowiska, że bycie przez nie zauważonym jest równoznaczne z byciem bardziej wartościowym, niż inni. To część filozofii tworzenia obrazu świata, nad którym media chcą mieć kontrolę. W konsekwencji z mediami trzeba żyć dobrze, przyjmować ich narrację i zabiegać o ich względy.
Internet zachwiał podstawami tej filozofii, ale jej nie wyeliminował. Duże media otrząsnęły się z początkowego przerażenia i letargu, zmieniając się i dostosowując do nowych realiów. Za to media internetowe, rozbudowując swoje struktury i korzystając z zasobów kadrowych wykształconych w mediach tradycyjnych, zaczęły przejmować wiele elementów ich strategii rynkowej. Wśród nich kara zapomnienia jest narzędziem stosowanym bardzo często.
Czy karą zapomnienia należy się przejmować? Na tak postawione pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Ktoś, kto powierza całość polityki informacyjnej w cudze ręce, może poczuć się zagrożony egzystencjalnie, gdy kanały, z których korzystał przestają być drożne. Ktoś, kto stara się kształtować politykę informacyjną we własnym zakresie musi zmienić swoją strategię, licząc się przy tym z tym, że informacje na jego temat będą, przynajmniej początkowo, docierać do mniej licznego grona odbiorców.
Najważniejsze jest jednak uświadomienie sobie, że kara zapomnienia staje się tym bardziej dotkliwa im bardziej w jej dotkliwość wierzymy. Jej natura jest całkowicie subiektywna. Może, co oczywiste, utrudnić działanie, ale przecież w żaden sposób nie dotyka jego istoty. Jest więc testem na wiarę we własne siły oraz przekonanie o własnej wartości. Te dwa czynniki zabezpieczają przed skutecznością kary zapomnienia, która wpisana jest w naturę współczesnych mediów, o czym trzeba pamiętać, gdy rozpoczyna się z nimi współpracę lub, nie daj boże, flirt.
Cezary Zych