Tak, jak wszyscy zachwycamy się architekturą wnętrz historycznych, tak narzekamy często na niedogodności, które towarzyszą koncertom organizowanym w większości z nich. Począwszy od niewygodnych siedzisk, przez ograniczoną widoczność, kiepską wentylację w lecie, nieefektywne ogrzewanie w chłodniejszych porach roku, po brak toalet, utrudnienia dla osób starszych lub niepełnosprawnych.
Są kraje, w których zaingerowano w obiekty historyczne w taki sposób, że nie tracąc swoich walorów artystycznych stały się w pełni funkcjonalnymi obiektami odpowiadającymi na wszelkie potrzeby człowieka przyzwyczajonego do pewnych standardów i nie chcącego z nich rezygnować.
W naszej rzeczywistość też się to oczywiście zdarza, ale spotykamy bardzo wiele obiektów, z których korzystamy nadużywając okoliczność, że miłośnicy muzyki czy teatru są skłonni poświęci wygodę na „ołtarzu sztuki”. Tak nie powinno być, ale często inaczej być nie może.
Trudno zrezygnować z możliwości posłuchania muzyki w przestrzeni, o której z góry wiadomo, że jest miejscem akustycznie idealnym, inspirującym i wykonawców i słuchaczy, ale zarazem miejscem, które potencjalnie przygotowuje dla nas wiele niemiłych niespodzianek. To wszystko powoli się zmienia i może kiedyś dożyjemy czasów, kiedy ten temat przestanie nas po prostu zajmować.
Alternatywą są oczywiście budynki projektowane i budowane współcześnie. W nich jednego możemy być niemal stuprocentowo pewni – pod względem infrastruktury odpowiadają wymogom naszych czasów.
Nie ma obiektów doskonałych, więc w praktyce okazuje się, że w fazie projektowania o czymś zapomniano, czegoś nie uwzględniono, a coś świadomie pominięto, licząc że nigdy nie będzie to miało żadnych poważniejszych konsekwencji. Najczęściej winne są oczywiście oszczędność, których trzeba szukać wobec zawsze niedoszacowanych inwestycji.
Nowe obiekty stymulują nowe zjawiska społeczne. Jeśli sprawdzają się pod względem akustycznym, ich funkcjonalność nie pozostawia nic do życzenia, a na dodatek słuchacze dobrze się w nich czują, potrafią zdecydowanie zmienić topografię miast i wyznaczyć nowe trasy, którymi przemieszczają się mieszkańcy. Stają się punktem docelowym, miejscem spotkań i coraz ważniejszą częścią indywidualnych i pokoleniowych życiorysów. Ludzie czują się w tych wnętrzach znakomicie, ale jak czuje się tam muzyka?
Moja odpowiedź może być trochę zaskakująca i zastanawiam się teraz, jak zgrabnie się od niej wykręcić. Prawda jest bowiem taka, że po latach słuchania muzyki w bardzo różnych wnętrzach uważam, i aż nie wierzę w to, co piszę, że wspaniałe sale koncertowe, nawet te o najdoskonalszej akustyce, nie zawsze muszą być sprzymierzeńcami muzyki.
Od razu muszę też wyjaśnić, że pisząc w tym kontekście o muzyce, nie mam na myśli konkretnych koncertów, poszczególnych wykonań, wydarzeń, które na długo, a czasami na zawsze zapisują się w ludzkiej pamięci i kształtują legendę miejsc, gdzie się odbyły. Myślę o muzyce jako o zjawisku, które dla swego rozwoju potrzebuje bodźców o bardzo różnym charakterze, także takich, przed którymi chroni ją bezpieczna pod każdym względem, zawsze przyjazna i komfortowa współczesna sala koncertowa.
Problemem sali koncertowej jest właśnie to, że nie sprawia ona żadnego problemu. Tak po prostu została wymyślona, zaprojektowana i wybudowana: ma być widzialna, namacalna, imponująca, a jednocześnie całkowicie przeźroczysta. Ma sprawiać wrażenie jakby jej nie było, jakby jej podziwiana przez wszystkich materialność ulegała unicestwieniu, gdy odzywają się pierwsze dźwięki muzyki. Sala koncertowa ma mieć osobowość wizualną i żadnej osobowości dźwiękowej. Ma wszystkim służyć z takim samym oddaniem, posłuszeństwem i lojalnością. Ma nikomu nie przeszkadzać, do wszystkich ma się uśmiechać jak hostessa i równie chętnie ma pozować do zdjęć.
Nikogo niczym nie zaskoczy, chociaż może kogoś zainspiruje, ale raczej wyglądem niż siłą charakteru.
W tym roku o tym w czasie „Muzyki w Raju” nie będziemy rozmyślać, ale pojawią się nowe pytania, a wraz z nimi nowe dylematy.
Cezary Zych