Festiwal „Muzyka w Raju” od samego początku jest w pewnym stopniu ofiarą swojej nazwy. Trzeba nieskromnie przyznać, że nazwa się nam udała. Dzisiaj ma bardzo konkretny desygnat, zainteresowani wiedzą, co oznacza i co się za nią kryje, ale dwadzieścia lat temu wcale nie było to takie oczywiste.
Na Ziemi Lubuskiej nie wszyscy tłumaczyli sobie słowo „Paradyż” jako „raj”. Dla tych, którzy je w ogóle kojarzyli była to zwyczajowa nazwa seminarium duchownego albo alternatywna nazwa geograficzna dla połączonych ze sobą wsi Gościkowo i Jordanowo.
Wymyślając nazwę dla festiwalu wpadałem w coraz większą rozpacz, ponieważ chciałem, żeby z jednej strony mówiła wprost, że jest to festiwal muzyki dawnej, a po drugie, że jest to festiwal, który odbywa się w bardzo konkretnej lokalizacji. Nie zachowały się moje notatki z propozycjami nazw festiwalu i nie chcę ich tutaj odtwarzać z zawodnej pamięci. Natomiast nie mam kłopotu z przywołaniem momentu, kiedy w desperacji powiedziałem sobie, dlaczego nie ma to być po prostu muzyka w Paradyżu, czyli muzyka w Raju. W tym momencie słowo „raj” było dla mnie wyłącznie tłumaczeniem łacińskiego „paradisus”.
Tak było bardzo krótko, bo już pierwsze pytanie, z jakim zwrócił się do mnie dziennikarz w związku z nową inicjatywą, dotyczyło rajskości wydarzenia, a przede wszystkim miejsca. „Co sprawia, że Paradyż jest rajem dla muzyki?” brzmiało ta zdecydowanie tautologiczna kwestia.
Od tego momentu w tym i w wielu innych wariantach słyszałem je dziesiątki i setki razy. W końcu nauczyłem się też odpowiadać na nie za każdym razem trochę inaczej, tworząc w ten sposób swoistą koncepcję „raju muzycznego” i ekstrapolując ją w końcu z Paradyża na całą Ziemię Lubuską czego dźwiękowym ucieleśnieniem stał się ostatecznie cykl koncertowy „Przedsionek Raju”. Tutaj, jak się okazało, nawiązałem zupełnie nieświadomie do tradycji, która w ten sposób kazała nazywać kościół w Jordanowie (vestibulum paradisii).
Teraz wypadałoby tę filozofię raju wyłaniającą się z niezliczonych reakcji na pytania dziennikarzy wyłożyć. Nie jest to może specjalnie trudne, bowiem niczego szczególnie oryginalnego nie wymyśliłem. Po prostu relacjonowałem punkt po punkcie, z roku na rok to wszystko, co się w Paradyżu działo, o czym rozmawialiśmy w swoim zamkniętym kręgu i co uznawaliśmy za wyjątkowe, czyli nie z tej ziemi, a więc w domyśle z rajskie.
W tej myślowej konfabulacji raj ma swoje konkretne położenie geograficzne i kształt materialny. Pod tym względem jesteśmy blisko wyobrażeń średniowiecznych. Jest założenie klasztorne, pięknie położone w dolinie Paklicy, na które składa się bryła klasztoru połączona z kościołem oraz inne zabudowania otoczone murem, w obrębie którego rozpościera się wielki ogród oraz niewielki park. Kościół ma wspaniałą akustykę, chociaż potrafi płatać figle. W zasadzie nic, czego nie byłoby w podobnych założeniach w setkach innych miejsc na świecie.
Kiedy wejdziemy do wnętrza budynku w czasie trwania festiwalu zrozumiemy, dlaczego tak wielu muzyków uważa to miejsce za wymarzone. Co prawda nie jest w żaden sposób przystosowane do muzyki, ale muzyka łatwo się do niego przystosowała, na przykład anektując sale wykładowe i zamieniając je w sale do prób. Wszyscy mieszkają w tym samym miejscu, w tym samy miejscu spożywają posiłki, kiedy potrzebują chwili wyciszenia idą do swojego pokoju albo na spacer. Nikt im w tym nie przeszkadza, a przeciwnie wszyscy im w tym pomagają. To wszystko. Zapowiadałem, że będzie banalnie.
Może więc to wcale nie jest raj tylko promocyjny zabieg utrwalający wizję czegoś niecodziennego, niemal nieosiągalnego. Właśnie o to chodzi, dla muzyków te proste sprawy, możliwość poświęcenia się wyłącznie pracy, nie tracenie czasu na przejazdy, spokój i poczucie bezpieczeństwa, które dają ludzie, jakimi są otoczni, to w dzisiejszym świecie profesjonalnej muzyki rzadkość tak wielka, że rajska metafora przyjmowana jest przez artystów jako wyjątkowo trafne opisanie realiów Paradyża.
W tych ramach może toczyć się swobodnie dramatyczny proces tworzenia muzyki, nierzadko pełen napięć, konfliktów, pojednań, małych depresji i wielkich euforii. W muzycznym raju musi być bowiem trochę miejsca na piekło i na czyściec. Tutaj nasz raj nie przypomina już średniowiecznego.
Teraz w poszukiwaniu, a może tworzeniu, raju wyruszamy też w inne miejsca Ziemi Lubuskiej. Może to doświadczenie uczyni naszą koncepcję rajskości mniej banalną.
Cezary Zych