Odkąd nauczyłem się języka duńskiego, żyję trochę w dwóch rzeczywistościach. Mój lingwistyczny sukces wydaje mi się samemu tak nieprawdopodobny, że niemal codziennie zaglądam do duńskiej prasy, słucham podcastów, a jeśli mam trochę więcej czasu oglądam ich produkcje telewizyjne, by sprawdzić, czy to nie złudzenie i czy naprawdę rozumiem to, co się tam mówi.

Jeden z ciekawszych projektów ostatnich lat, na jaki się natknąłem, to przygotowany we współpracy telewizji TV2 oraz Biblioteki Królewskiej w Kopenhadze cykl rozmów „Det sidste ord” („Ostatnie słowo”) prowadzonych przez znanego i kontrowersyjnego dziennikarza, Mikaela Bertelsena, z największymi, bardzo już leciwymi, postaciami duńskiego życia kulturalnego i politycznego. To, co czyni koncept tego cyklu zupełnie wyjątkowym jest fakt, że poszczególne jego odcinki mogą zostać wyemitowane dopiero po śmierci bohatera każdej z rozmów. Do tej pory zdarzyło się to cztery razy. Lista osób, z którymi nagrano wywiady jest tajemnicą.

Celem twórców projektu jest zapisanie swoistego podsumowania życia przez najważniejsze dla duńskiego społeczeństwa postaci, a także danie im możliwości sformułowania jakiegoś przesłania skierowanego do rodaków. Pomysł wydaje się znakomity i nie zauważyłem, by był przez kogoś na poważnie kwestionowany. To jednak nie wszystko. Telewizja emituje zredagowany materiał trwający mniej więcej godzinę, natomiast całość nagrań, a jest to zwykle kilka, nawet kilkanaście godzin, zostaje przekazana Bibliotece Królewskiej z zastrzeżeniem, że będzie mogła zostać udostępniona najwcześniej za 20 lat.

Motywacje tej karencji są bardzo złożone i przypominają zastrzeżenia, które dotyczą materiałów przechowywanych w archiwach państwowych. Dodatkową intencją jest stworzenie perspektywy czasowej pozwalającej wsłuchać się w wypowiedzi bohaterów z dystansu. Dzięki niemu, jak zakładają twórcy projektu, ujrzymy ich poglądy i dokonania w szerszym, zobiektywizowanym kontekście historycznym.

Nie wiemy oczywiście, co w tych zarejestrowanych, a nie upublicznionych materiałach się znajduje. Nie wiemy, o co Mikael Bertelsen pytał, więc nie potrafimy się nawet domyślić odpowiedzi. Być może są to rzeczy, które bohaterowie rozmów już wielokrotnie mówili, ale niewykluczone, że Bertelsenowi udało się wydobyć coś, czego nikt nigdy z ich ust nie słyszał.

W humanistyce już dość dawno temu pojawiła się praktyka naukowego analizowania zjawisk, które dzieją się na naszych oczach. Kiedyś była to domena dziennikarzy, teraz socjologowie, psychologowie, ekonomiści, historycy sztuki, muzykolodzy zajmują się tym, co dzieje się tu i teraz wykorzystując do tego swoje naukowe lub „prawie naukowe” narzędzia metodologiczne.

To na swój sposób imponujące, że nauka może być blisko rzeczywistości i pozwala na bieżąco konfrontować nasze intuicje i jednostkowe spostrzeżenia z ujęciem zobiektywizowanym i ugruntowanym w szerszym materiale badawczym. Nie zmienia to jednak faktu, że pomimo dołożenia wszelkiej staranności takie badania i ich wyniki wykazują istotny mankament, a mianowicie brak perspektywy czasowej weryfikującej formułowane przez naukowców hipotezy i twierdzenia. Dotyczy to zarówno sądów odnośnie tego, co już się wydarzyło, jak i przypuszczeń na temat tego, co może się dopiero wydarzyć. W drugim przypadku dystans czasowy jest wręcz niezbędny, by ocenić naukowo uzasadnione wróżby.

Wspominam o dystansie ponieważ muzyka dawna była, niemal od początku jej dwudziestowiecznego funkcjonowania, przedmiotem licznych badań i opracowań. To, że muzykologia i historia muzyki zajmowały się przede wszystkim źródłami historycznymi jest czymś oczywistym. Natomiast próba opisania procesów i zjawisk występujących we współcześnie dziejącym się życiu muzycznym musiała opierać się na badaniu tego, co się rozgrywa na naszych oczach i co dokumentowane jest, na przykład, w postaci nagrań muzycznych, ale także w formie wypowiedzi reprezentantów współczesnej estetyki muzyki dawnej, a więc muzyków oraz współpracujących z nimi muzykologów, producentów instrumentów muzycznych, producentów fonograficznych, wydawców, realizatorów dźwięku, reżyserów operowych etc. Nie możemy pominąć odbiorców, bo to nie mniej ważna część tego niszowego, ale jednocześnie także masowego zjawiska.

Badania statystyczne, ilościowe rysują dokładny obraz tego, co działo się w obrębie szeroko rozumianej muzyki dawnej. Wiele rzeczy daje się dokładnie policzyć i porównać. Wiemy więc, jak z roku na rok zmieniała się liczba koncertów, festiwali, wydawanych płyt, przeprowadzanych transmisji, produkowanych instrumentów , otwieranych wydziałów w konserwatoriach, ich studentów i absolwentów etc. Mamy precyzyjne informacje na temat sprzedaży płyt, liczby uczestników wydarzeń koncertowych i festiwalowych etc.

Wszystkie te dane ilościowe, poddane odpowiedniej interpretacji opowiadają historię muzyki dawnej, ale abstrahują od jej treści. Możemy oczywiście określić procent wykonań kantat J.S. Bacha respektujących propozycje J. Rifkina i A. Parrotta i procent wykonań, które pozostały wierne formule wielkoobsadowej, ale nie powie nam to nic o istocie sporu, który spowodował, że takie dwie linie wykonawcze w ogóle się pojawiły. Tak będzie z każdym kolejnym zagadnieniem, które przyjdzie nam do głowy.

To moment, gdy na scenę muszą wkroczyć badania jakościowe, a wśród nich te, które za swoje źródło obierają wypowiedzi osób tworzących zjawisko, jakim jest muzyka dawna. W związku z tym pojawia się wiele pytań i trudności, a ja chciałbym zwrócić uwagę tylko na jedną spośród nich związaną z tym, co o muzyce dawnej mają do powiedzenia jej wykonawcy.

Wśród muzyków roi się od bardzo różnych i barwnych postaci. Są wśród nich osoby o backgroundzie naukowym i osoby go pozbawione, wizjonerzy, ezoterycy, biznesmeni, osoby o silnych osobowościach i ugruntowanych przekonaniach, ale też takie, które z żadnymi oryginalnymi poglądami się nie ujawniają albo po prostu ich nie mają. Ich wypowiedzi tworzą intrygującą panoramę rozciągającą się od doskonale udokumentowanych, świetnie sformułowanych i przekonująco dowiedzionych tez po bełkotliwe pobzdurywanie. Pod tym względem to środowisko nie różni się specjalnie od innych.

Jednak, by pokazać w pełni zjawisko, jakim jest wykonawstwo muzyki dawnej należy wziąć pod uwagę wszystkie wypowiedzi na jego temat, bo niezależnie od tego, jak bardzo wydają się one mądre albo głupie, to wygłaszane są przez osoby je współtworzące. Wyłania się z nich obraz stanu świadomości środowiska, które chcemy opisać.

O ile treść takich wypowiedzi dość łatwo jest ocenić i przypisać do jakiejś kategorii, to znacznie więcej trudności sprawiłoby ustalenie, jakie motywacje za nimi stoją. Poszukiwanie prawdy przychodzi do głowy jako pierwsze skojarzenie, ale nie zapominajmy, że nie mamy do czynienia z badaczami, ale z artystami, którzy opowiadają o swojej twórczości. Jest ona ich sposobem na życie i, od czego nie wolno abstrahować, źródłem utrzymania. To, czego się od nich dowiadujemy może być w takim samym stopniu wyrazem ich przekonań, co sposobem promocji.

Brak odpowiedniej perspektywy czasowej uznałbym za jeden z głównych powodów sprawiających, że nie doczekaliśmy się wciąż wiarygodnej i wszechstronnej analizy naukowej fenomenu, który od lat dostarcza nam tylu wspaniałych doznań, ale bywa też źródłem rozczarowań. Jesteśmy za blisko ludzi i wydarzeń, by zobaczyć je w szerokim kontekście kulturowym. Wciąż widzimy za dużo szczegółów, dostrzegamy drzewa a nie las, krople, a nie deszcz.

Cezary Zych