Niemieckie linie lotnicze Lufthansa opublikowały informację, że w roku 2021 jej samoloty odbyły osiemnaście tysięcy lotów bez pasażerów lub z ich śladową liczbą wyłącznie w tym celu, by nie stracić tzw. slotów na najważniejszych lotniskach świata.
„Sloty” to przyznawane przez operatorów lotnisk uprawnienia do startów i lądowań w określonych porach dnia, co jest dla prowadzenia biznesu lotniczego sprawą kluczową. „Sloty” mogą być, a jakże inaczej, przedmiotem handlu pomiędzy liniami lotniczymi, a rekordowa suma za kilka slotów na jednym z paryskich lotnisk wyniosła kilka lat temu siedemdziesiąt pięć mln dolarów.
W przypadku przejęć jednych linii lotniczych przez inne bywa, że to właśnie możliwość skorzystania ze slotów przejmowanej linii jest największą korzyścią z transakcji. W większości umów pomiędzy liniami lotniczymi a operatorami slotów znajduje się warunek, że w ciągu roku wykorzystanych musi być minimum osiemdziesiąt procent przyznanych slotów. Właśnie z tego powodu linie lotnicze podejmowały decyzje, by wysyłać puste samoloty na lotniska o szczególnym dla ich siatki połączeń znaczeniu.
Można się oczywiście zastanawiać, czy w warunkach pandemii nie należało temu jakoś zaradzić i wprowadzić rozwiązania tymczasowe nie narażające przewoźników na straty, nie mówiąc już o globalnym klimacie, który dostał kolejnego kopniaka, chociaż w żaden sposób sobie na niego nie zasłużył.
Wewnątrz firm, obok lamentującego zarządu i zagrożonych upadkiem firm cateringowych, były z pewnością działy, które nie miały powodu do narzekania. Samoloty musiały mieć przecież załogi, zespoły techniczne robiły to, co zwykle, by zapewnić bezpieczeństwo maszyn, kontrolerzy lotów siedzieli przed swoimi monitorami. Lotniska nie obsługiwały pasażerów, ale przy pustych samolotach też jest sporo do zrobienia, a więc i do zarobienia. System działał, jak zwykle, chociaż nie w celu, w jakim go stworzono.
Smugi kondensacyjne w czasach pandemii pisały na niebie poemat na temat natury systemu, który chociaż nie działał zgodnie z intencjami, dla jakich został stworzony, to nikt nie miał odwagi, by go wyłączyć albo wprowadzić w jakiś stan pośredni obrażający poczucie zdrowego rozsądku w mniejszym stopniu.
Pandemia uwidoczniła wiele takich niedorzeczności. Z większości z nich zdawaliśmy sobie doskonale sprawę na długo zanim przemówił do nas wirus. W niezwykle skomplikowanych społeczeństwach, w których przyszło nam żyć, wpadamy bez przerwy w tryby systemów, które miały czemuś służyć, ale w toku swojej ewolucji zaczynają albo wymykać się kontroli albo zajmować głównie samymi sobą. Tak jakby utrzymanie ich w ruchu było wartością nadrzędną w stosunku do potrzeby, której rozwiązaniu miały służyć.
Wydaje się, że pandemiczne doświadczenia uwrażliwiły nas na niedorzeczność wielu zjawisk, ich niedostosowanie do zmieniającej się rzeczywistości społecznej albo nawet na ich całkowitą zbędność. Czy wyciągniemy z tego jakieś wnioski, to już zupełnie inna sprawa.
Z ubolewaniem muszę przyznać, że w naszym otoczeniu kulturalnym łatwo znajdziemy instytucje, których codzienną, wcale nie „pandemiczną” działalność można porównać do tego, co wyrabiała Lufthansa w czasie pandemii. Nie chodzi nawet o to, że wnętrza tych instytucji święcą pustkami i wypełniają się tylko okazjonalnie, ale o to, że ich aktywność podyktowana jest przede wszystkim myślą o konieczności przetrwania, nawet gdy nie ma to żadnego związku z celem, dla którego zostały powołane.
W praktyce oznacza to zamrożenie olbrzymich zasobów finansowych, które, gdyby zainwestować je inaczej, dałyby prawdopodobnie szansę na powstawanie i rozwój nowych zjawisk kulturalnych lepiej dostosowanych do zmieniającego się otoczenia cywilizacyjnego.
To sposób myślenia, który można by sparafrazować następująco: „wiemy, że to nie jest najlepszy model, ale musimy go utrzymywać, bo jego przetrwanie jest ważne dla naszej całej wspólnoty”. Dlaczego? „Bo bez nas społeczeństwo będzie uboższe i straci możliwości rozwoju”. Wreszcie puentujące wszystko stwierdzenie, „że nikt inny nie chce podjąć się tej trudnej misji”.
To nieprawda i niezliczona liczba inicjatyw powstających poza instytucjami publicznymi jest na to doskonałym dowodem. Niestety, na razie pozostaje nam jedynie pełne bezsilności przyglądanie się metaforycznym „pustym przelotom” na niebie naszego życia kulturalnego.
Cezary Zych