Jedną z form legitymizacji muzyki dawnej w oczach osób niechętnych jej filozofii i praktyce jest wskazywanie na wpływ, jaki wywarła na całą współczesną kulturę muzyczną. Jeśli bliżej przyjrzeć się zmianom, które nastąpiły w różnych obszarach muzyki poważnej w ciągu ostatniego półwiecza, dostrzeżemy, że wiele z nich zostało spowodowanych albo przynajmniej zainspirowanych przez muzykę dawną. Czasami są to zmiany oczywiste i od razu rzucające się w oczy, kiedy indziej trzeba się trochę natrudzić, by je zauważyć. Nie ma jednak wątpliwości, że do nich doszło i wciąż dochodzi.
Przedstawiciele tradycyjnego świata muzyki poważnej są tych zmian i ich źródeł częściowo świadomi, ale najczęściej je wypierają. Ich zdaniem niszowa muzyka dawna, chociaż przez moment rzeczywiście zagrażająca popularności muzyki symfonicznej, ostatecznie przegrała batalię o względy publiczności i po pięciu minutach sławy wróciła tam, gdzie jest jej właściwe miejsce, a więc do drugiego, a może nawet trzeciego rzędu. Nawet jeśli to częściowo prawda, należałoby dodać, że w wielu wypadkach nie tyle wróciła do swojej niszy, co została tam wepchnięta w desperackich aktach obrony, do której zaprzężono nadzwyczajne środki ekonomiczne i polityczne.
Uratowano w ten sposób istnienie wielu instytucji kultury muzycznej i różnych branż okołomuzycznych, ale nie oznacza to, że z tego starcia wyszły one bez szwanku dla swojej pozycji i reputacji. Monopol na prawdę estetyczną został zakwestionowany. Bardziej zachowawcze podmioty postanowiły go restaurować, bardziej otwarte przystały na jego ograniczenie, te najświatlejsze postanowiły się czegoś nauczyć.
Lista nauk, które z pokorą przyjęto jest bardzo długa, na tyle długa, że nie mogę jej tutaj przytaczać w całej rozciągłości. Wystarczy jednak wspomnieć o zatrudnianiu przez orkiestry symfoniczne dyrygentów wywodzących się ze świata muzyki dawnej, gdy w repertuarze pojawiała się muzyka barokowa, klasyczna, a nawet romantyczna. Niektóre zespoły odkrywały w takich kapelmistrzach umiejętności pozwalające na odkrywanie tajemnic kryjących się w partyturach z bliższych nam czasów. Wiele instytucji muzycznych otworzyło się na obecność w swoich programach muzyki dawnej i wykonujących ją muzyków. W ten sposób uznały ich kompetencje i swoje ograniczenia.
W tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę na zjawisko, które nie ma bezpośredniego związku z muzyką dawną, ale jest nią bardzo wyraźnie inspirowane. Wielką zasługą muzyków i muzykologów związanych z muzyką dawną jest zaprezentowanie nam twórczości tysięcy kompozytorów, o których nic nie wiedzieliśmy.
Znaliśmy ich nazwiska, fachowcy analizowali ich partytury, ale muzyka od stuleci nie była wykonywana. W środowiskach zajmujących się muzyką dawną nastąpiło dowartościowanie prac kompozytorów, którzy nie zrobili „historycznej” kariery, a w czasie, gdy żyli, znani byli często wyłącznie lokalnie. Okazało się, że ich dzieła, opisywane jako standardowe, typowe, banalne, oferują nam w rzeczywistości znacznie więcej, niż można by się spodziewać. Najczęściej są typowe lub standardowe, ale dzięki temu, że wykonywaliśmy i słuchaliśmy coraz większej ilości muzyki historycznej, nauczyliśmy się ją lepiej interpretować i zauważać to, co w niej oryginalne i osobne, a nie skupiać się na tym, co wtórne. Sonat triowych J.S. Bacha, Händla i Telemanna nie przebije chyba żaden z barokowych kompozytorów, ale są dziesiątki, a nawet setki kompozytorów, którzy nie mają się czego wstydzić. Koncerty i nagrania wypełnione ich muzyką potrafią być frapujące.
Przedstawiciele głównego nurtu muzyki poważnej zaczęli spoglądać na repertuar należący do ich monopolu (a więc od początku XIX wieku) z perspektywy muzyki dawnej. W poszukiwaniu nowego repertuaru postanowi sięgnąć do kompozytorów (często bardzo płodnych), o których zupełnie zapomniano. Okazało się, że jest ich wielu, a to, co pisali prezentowało dobry, bardzo dobry, a czasem znakomity poziom. Kompozytorzy dziewiętnastowieczni i dwudziestowieczni opuścili strony leksykonów muzycznych i wkroczyli dumnie do sal koncertowych. Jestem przekonany, że w większości wypadków drzwi do naszej świadomości otworzyli im odkrywcy zapominanych mistrzów średniowiecza, renesansu i baroku.
Cezary Zych