Od kilku lat trwa niezwykle interesujący projekt „Ocean cleanup”. W największym skrócie polega on na znalezieniu możliwie prostej, ale skutecznej metody oczyszczania oceanu z gromadzącego się tam plastiku. Projekt ma świetne public relations, jest koordynowany przez młodych ludzi, zyskał solidne wsparcie ze strony partnerów biznesowych i ma w sobie dużo z przygody, emanuje energią, wizją, pomysłami i służy zbożnemu celowi. Nie wiadomo, czy akurat ten konkretny projekt zakończy się sukcesem, ale warto z pewnością przyglądać się jego rozwojowi i analizować filozofię, która leży u jego podstaw, bo wypływa ona z interesującego sposobu widzenia świata i zagrażających mu niebezpieczeństw.

W tym przypadku mamy zdefiniowany problem, którego opis podlega stałej aktualizacji. Mamy próby rozwiązania, czyli poszukiwanie formuły na oczyszczenie tego, co już jest zanieczyszczone, ale także projekty przeciwdziałające dalszemu zanieczyszczaniu, a więc przedsięwzięcia prewencyjne. Mamy też propozycje, co zrobić z materiałem, który zostanie wydobyty z oceanu. Mamy wreszcie nowoczesne formy komunikowania, które nie tylko służą prezentacji projektu, ale tłumaczą jego niepowodzenia, bo trzeba przyznać, że w stosunku do założeń i pierwotnego optymizmu, projekt ponosił początkowo więcej spektakularnych porażek niż sukcesów. Zresztą ma też wielu przeciwników, którzy, jak to często bywa, zarzucają mu, że wykorzystuje znane od dawna rozwiązania, ale robi wokół tego po prostu więcej szumu, niż inni.

Jedna z najważniejszych konkluzji wypływających z obserwacji „Ocean cleanup” jest banalna, ale uderzająca w swojej oceanicznej namacalności. Nawet jeśli system zadziała, nawet jeśli oczyścimy ocean z największych plastikowych obiektów unoszących się na powierzchni wody, to nigdy nie osiągniemy sukcesu, jeśli do wody wciąż będą wpływać kolejne śmieci. Do tego dochodzi dodatkowy problem mikroplastiku, który zmienia biologię wszechoceanu i całej planety stając się częścią organizmów żywych.

To nie jedyny obszar na ziemi, który jest zanieczyszczony i wymaga natychmiastowych działań ratunkowych, bo za chwilę nie tylko utoniemy w odpadach, ale staną się one częścią nas, a więc de facto zamienią nas w śmieci.
Śmieci, które zanieczyszczają środowisko przyrodnicze są groźne, ale przecież w takim samym stopniu niebezpieczne są odpady kulturowe. Pod pewnymi względami są może nawet bardziej niebezpieczne, bo nie zobaczymy ich w postaci dzikiego wysypiska w lesie czy wielkiej plamy ropy na ocenie. Podstępnie zasiedlają nasze mózgi, a o powikłaniach dowiadujemy się, gdy jest już za późno na ratunek.

Trudno mi się zgodzić z opinią, że produkuje się za dużo muzyki. W końcu każdy, kto ma ochotę może się nią zajmować, a korzystając z udogodnień technicznych może ją rejestrować i udostępniać. Mam też kłopot z nomenklaturą, która każe nazywać niektóre produkty muzyczne (czy muzycznopodobne) śmieciami. Nie odczuwam wobec nich i ich twórców szacunku, uważam je za rzeczy mało wartościowe, ale nie przypisuję sobie prawa do ich dyskredytowania tylko dlatego, że mi się nie podobają i potrafię w miarę logicznie powiedzieć dlaczego.

Jednocześnie jestem przekonany, że przed tym zalewem muzyki trzeba się jakoś bronić, stawiając swoje prywatne granice. Mogłoby się wydawać, że pomocą mogą służyć nam ludzie, którzy zawodowo zajmują się obserwowaniem zjawisk muzycznych. Ich wybory i rekomendacje mogłyby prowadzić nas przez tę muzyczną dżunglę. Czy możemy jednak wierzyć w ich bezstronność i solidność?

Nie do końca wierzę, że bloger recenzujący setki płyt w ciągu roku miał dostateczną ilość czasu, by je uważnie przesłuchać. Nie jestem pewien, co kierowało prezenterem radiowym, kiedy decydował o przedstawieniu tych, a nie innych płyt. Czy przypadkiem kluczem nie były wpływy firm płytowych dostarczających darmowe egzemplarze nagrań albo nieograniczony dostęp do zasobów cyfrowych? Czy potrafimy odróżnić rzeczową ocenę od promocyjnej nowomowy albo nieczytelnych dla nas interesów? Czy jesteśmy zabezpieczeni przed sugestiami sztucznej inteligencji opartymi o nasze zachowania w sieci?

Muzyczny cleanup musi przebiegać w naszej własnej głowie. To tam musimy zainstalować filtry. Zadanie nie mniej skomplikowane, niż usuwanie plastiku z oceanu.

Cezary Zych